niedziela, 22 stycznia 2017

Mój wygląd. Mój kryzys. Moja sałatka.

Ostatnio zamieściłam na Facebook'u moje zdjęcie. O takie:


I dostałam bardzo dużo pozytywnych reakcji od moich znajomych a niektóre koleżanki pytały co robię, że tak super wyglądam, bo pamiętają jak wyglądałam mniej więcej tak:


To pewnie kwestia fryzury :) Pozdrawiam mojego ulubionego fryzjera pana Adriana!

No cóż... długa droga za mną. Pełna poczucia niesprawiedliwości, walki ze sobą, z jedzeniem, okraszona wieloma osobistymi dramatami. Tym bardziej miło mi kiedy słyszę komplementy. Mało kto wie, ile mnie to kosztowało, żeby dojść tu, gdzie jestem teraz.

Ale nawet w tym, jednym z lepszych od lat, momencie zdarza mi się łapać kryzys i doła, zwłaszcza jak z niejasnych powodów mój brzuch postanawia nagle urosnąć, co od razu wywołuje reakcje pod tytułem; O pani w szerej kurteczce to się chyba dzidziusia spodziewa, zapraszamy przodem... Tak, tak... Akcja z zeszłego tygodnia! Ehh.. Mówię Wam ale się wściekłam!

Wracając do mojego generalnie jednak dobrego czasu to niestety jest to również czas kiedy moja Insuliooporność mówi: Hello Kochana... ja tu jestem zapomniałaś?! No troszkę zapomniałam...

Czyli jest dobrze, bo zdecydowanie poprawiłam swoją ogólną kondycję i wygląd. I jest słabo, bo utknęłam w martwym punkcie.

Waga stoi. Dieta ok. Ruch ok. Meta regularnia do posiłków i na noc. Od kilku tygodni nie chudnę. 
I muszę powiedzieć, że to jest trochę, a czasem nawet bardzo, dobijające. I od kilku dni staram sobie z tym psychicznie poradzić i przepracować. I chyba mi się w końcu udało :)

Pierwsza moja myśl: szybko działać. Zmieniać. Coś zrobić. Nie wiadomo co, ale coś koniecznie.
Druga: Hmmm... a może by tak sobie odpuścić. Tzn. nie odpuścić dietę, leczenie czy cokolwiek tylko odpuścić sobie to ciśnienie, że coś muszę. Że muszę teraz jeszcze więcej schudnąć.

I postanowiłam wybrać tą drugą opcję. Tzn. nic na siłę. Może mój organizm nie jest gotowy chudnąć zimą? Może potrzebuje przerwy i dostosowania do nowych parametrów? Plan mam taki, że dalej będę trzymać się mojego planu żywieniowego, dalej będę skakać na zumbie i spłaszczać brzuszek na cudnym pilatesie. I zobaczę co się stanie. W lutym kontrola u doktora i zobaczymy. Na razie staram się przeczekać kryzys a swoją energię skierować na zupełnie inne tematy... Takie tam jak na przykład rozwój osobisty :).
I jeszcze jedna sprawa. Dbam o siebie. Na bardzo różne sposoby. Nie tylko te oczywiste typu: staram się dobrze jeść i ćwiczyć. Ale też dbam o paznokcie, robię sobie maseczki na twarz i kupuję nowe sweterki :) Dużo czytam. I gram w gry... Robię różne rzeczy, które sprawiają że czuję się szczęśliwa. Bo bycie szczęśliwą jak się okazuje może nie zależeć od wagi! Taka odkrywacza myśl... ;)

Skupiam się również na tym, żeby to co jem, było różnorodne, ciekawe, smaczne i żeby dostarczało mi tego co jest mi potrzebne, w tym również wrażeń estetycznych (bo ja bardzo lubię jeść pyszne i piękne jedzenie). 
Przy okazji tego posta dzielę się więc z Wami przepisem na bardzo fajną sałatkę na kolację.
Sałatka wygląda tak i jest bardzo prosta w wykonaniu:


Potrzebujecie:

  • Rukolę
  • Suszone pomidory w zalewie (pokrojone w paski)
  • Makaron ryżowy (może być zwykły jeżeli jadacie, lub sojowy)
  • Oliwki
  • Pestki słonecznika lub dyni (uprażone)
  • Łyżkę octu balsamicznego


Składniki mieszamy i polewamy zalewą z pomidorów suszonych. Skrapiamy octem balsamicznym i posypujemy prażonym słonecznikiem lub pestkami dyni.

Pycha!
Tymczasem ruszam do kuchni po nowe inspiracje więc może będzie tu więcej przepisów...
Magda

piątek, 13 stycznia 2017

Przykładowy jadłospis dla insulinoopornej


Plan na dziś?



Ustawiłam sobie w budziku plan dnia.

7:30 podudka
8:00 śniadanko BT (białkowo tłuszczowe) i tabsy (glucophage 500)
14:00 obiadek BT i tabsy
20:00 kolacja i tabsy
22:00 Glucophage XR 1000 na noc

8:00 śniadanko BT (białkowo tłuszczowe) i tabsy (glucophage 500)

No, tutaj szału nie ma.
Żelazna zasada: ma być Białkowo Tłuszczowo
Kawa tylko do posiłku.

Moje śniadanie to przeważnie jajka.

Sześć żelaznych zestawów śniadaniowych to:

1. omlet z dwóch jajek i łyżeczki maki kokosowej smażony na oleju kokosowym lub  maśle klarowanym, do tego duży pomidor cały (najulubieńszy to malinowy), ja lubię tylko z odrobiną soli himalajskiej
2. jajecznica z dwóch jajek smażona na maśle klarowanym, plus pomidorek, ogórek, papryka
3. jak mam szczególnie dobry dzień  (tzn jest to weekend), to robię quiche orzechowy ze strony:
cook it lean
4. najulubieńszym weekendowym daniem całej rodziny jest zapiekany omlet z kurkami, którego przepis też wzięłam ze strony cook it lean
5. czasem jest to po prostu duży kawałek pieczonej ryby(łosoś głownie, nawet ten z pieprzem z Biedry) z warzywami.
6. hydrolizat białkowy w proszku. Wiem, wiem, słabe to, ale ja naprawdę nienawidzę śniadań!

Ale, nie oszukując ani Was ani siebie dodam, że najczęściej jem omleta kokosowego, lub piję shake z groszku. Sama nie wiem, czy powinnam to pisać, pewnie jest to mega niezdrowe, ale rano mój żołądek jest zawiązany na supełek.

Po prostu nie lubię śniadań.

14:00 obiadek BT i tabsy

Zestawów obiadowych jest mega dużo.
Ja nie jadam na obiad żadnych węglowodanów
Tzn. obiad przeważnie jem w pracy, więc, jeśli nie przygotowałam sobie niczego w domu wieczorem poprzedniego dnia( a możecie mi wierzyć, nie przygotowałam!), to zamawiam jakieś przyjazne jedzenie.
1. pstrąga pieczonego z warzywami
2. burgera fit na sałacie
3. pieczonego łososia z biedry z pomidorkiem
4. pieczoną biała kiełbaska z pewnego źródła*
5. pierś z kurczaka z grillowanymi warzywami

*lokalny rolnik

20:00 kolacja i tabsy

1. korzeniowe curry: jummy! polecam!!!!
2. brukselka!
3. właściwie wszystkie dania z obiadu się nadają :-) czyli warzywa plus jakieś mięso

i ostatnie odkrycie: pieczone bataty ze skórką z sałatką z rukoli i słonecznika!

dodatkowym bonusem do kolacji jest jakiś owocek: mandarynka, grapefruit, jabłko i garść orzechów lub słonecznika prażonego lub smoothie warzywno-owocowe.

W idealnym świecie wypijam dwa litry wody dziennie, w prawdziwym życiu rzadko mi się to udaje, niestety, ale staram się! Nie poddaję się i nawet zakupiłam specjalny fancy dzbanek do wody, który stawiam na biureczku rano.

Wędliny ze sklepu się nie nadają, bo mają w składzie cukier.
Nie jem żadnych przetworów mlecznych. Nie służą mi i już. Zero kukurydzy i ryżu, również.
Czasem ratuję się kromką chleba z biedry "siedem ziaren", tą w zielonym opakowaniu, kiedy mam chęć na pieczywo. W weekend planuje upiec mój pierwszy paleo chleb bez zbóż, trzymajcie za mnie kciukasy!


wtorek, 10 stycznia 2017

My way or no way czyli moja historia. Rzecz o tym jak straciłam 20 kilo w trzy miesiące.

Odchudzanie jest mega proste.
Wiem o tym, bo odchudzałam się już dziesiątki razy.

Właściwie od 15 roku życia jestem na diecie*

lipiec 2016



styczeń 2017


Po dwóch latach tycia dobiłam do 121 kilo i wydawało się, że nic nie zatrzyma tego zaklętego kręgu.
Nie byłam w stanie przejść 500 metrów, na spacer chodziłam z kijkami, czarne wory pokutne stały się moim codziennym ubraniem.

Nie do końca wiedziałam, co się dzieje. w kwietniu 2015 roku przytyłam 13 kilo.
YES! 13 KILO w miesiąc. w sumie w ciągu 2015 przytyłam ponad 30 kilo.

Niektórzy mówili, ze wp*^$#&%^&*$lam nocami **, ale prawdę znała tylko moja udręczona moim zdrowiem i GŁODÓWKAMI, rodzina.

Tak, tak te plus 13 to na diecie pudełkowej niskokalorycznej za moją prawie całą pensję. Namiary na ten katering podam na priv., jakby ktoś tez chciał nieco przybrać.

Nie szkodzi, inni tak inni wiedzieli lepiej.

Szczyt rozpaczy osiągnęłam, kiedy na kursie z *** koleżanka wyszarpała mi banana z ręki krzycząc histerycznie, że "to własnie od bananów jesteś taka gruba, masz tu marchewki ci obrałam, żebyś już nie tyła". 

Zaczęłam chodzić po lekarzach, jeden, drugi dochtór, każdy z inną coraz bardziej upodlającą diagnozą.

Ale każdy z nich miał dla mnie dobrą, złotą radę: "musi Pani schudnąć!"

No way! W życiu bym się nie domyśliła samodzielnie, dziękuje panie doktorze za trzysta, ze mi to pan doktor powiedział!

Do tego dochodziły dobre rady ludzi różnych, którzy mi kazali przejść na dietę paleo, montigniaca, south beach, dąbrowskiej, wege, sokową, detox, sretox i bulimię.  

Byłam skołowana, coraz grubsza i wciąż głodna. Szczególnie na słodkie. We wrześniu wylądowałam w szpitalu z podejrzeniem zawału, zagłodzona niemalże na śmierć. Wyniki miałam tak słabe, jakbym od miesięcy nie jadła, bo ... nie jadłam!

Gdy wtem! Odwiedziła mnie pięknie odchudzona Magda, współblogowiczka**** i poradziła zgłosić się do jej endokrynologa. C'mon, Magda, dziesiąty endo? Kolejne miliony w nieponumerowanych banknotach wydane na przestrzeloną diagnozę?

yyy o.k.! Bitch, better have my money!

A Pan Doktor Maciej***** spokojnie mi powiedział, że wnioskując z wyników moich badań (krzywa cukrowa i insulinowa), mam insulinooporność. 

Zalecenia lekarskie były proste: dieta cukrzycowa i o niskim IG. 
Trzy razy w tygodniu ruch, jednostajny (ale przyspieszony, hehe), który angażuje duże grupy mięśni. 
Na początku, zanim zacznę chudnąć pięć posiłków dziennie.
Potem, kiedy już rozpocznie się chudnięcie, max trzy posiłki. 
Metformina 500 przy każdym głównym posiłku (3 * dziennie).
Sayonara!

I tak sobie schudłam w miesiąc 10 kilo. Życie stało się jakby łatwiejsze do zniesienia a Pan Dochtór dodatkowo dołożył mi na noc metformine 1000.

Wiele osób pyta mnie o szczegóły diety i przykładowy jadłospis, zatem, jak tylko odsapnę po tak długim pisaniu, podam kilka patentów, które uratowały mi życie ( dziś rano waga 96,8 jupi!)


Biegnij Warszawo 2011

*złośliwi mówią: A nie widać!
**albo, że się zapuściłam
***no, mega ważnym kursie, dla mega ważniaków, hehe
****słownik uparcie zmienia na współbojowniczka
***** i jest to mega lokowanie produktu, najprawdziwszy prodakt plejsmet !

środa, 4 stycznia 2017

O wyborach

Mam na imię Edyta i mam insuliooporność.
Nie jem cukru od 9.09, to jest od 117 dni.

Tak zaczynałoby się nasze spotkanie, w grupie anonimowych cukroholików.

Ale w prawdziwym życiu wyglądałoby to raczej tak:
Zjadłabym sobie kanapkę ( chleb żytni z maki razowej 2000, IG* 45-55  z szyneczką z indyka IG* 0) i pomidorem ( IG* 35). czyli , jak najbardziej, wszystko dozwolone**, o niskim indeksie glikemicznym.

Ale, co ja pacze?
W składzie chleba jest i cukier i syrop glukozowy, wędlinka jest z maltodekstryną.

W prawdziwym życiu praktycznie nie da się uniknąć cukru. Jeśli jesz na mieście, kupujesz jedzenie w sklepie, to właściwie nie masz szans na całkowity cukrowy detoks. No to stara, jak ci się to udaje?

Czasem udaje, czasem nie. Jeśli się trzymam własnych zasad, wtedy cukier mnie się nie ima.

Moje "sztuczki":
1. czytam składy! cukier, ksylitol, mannitol, dekstroza, itd - NIE!
2. gotuję sama
3. nie jem wędlin kupionych w sklepie
3. kupuję mięso u "lokalnego rolnika"
4. nie jadam na mieście

Buziaki, 
Edyta  



IG* indeks glikemiczny, ja sprawdzam tu: link

**Według większości autorów:
IG poniżej 55 uważa się na niskie
IG pomiędzy 55 a 69 za średnie
IG powyżej 70 za wysokie
Ten podział nie jest poprawny pod względem fizjologicznym. Można uznać go za wytwór „politycznie poprawny”, powstały by usatysfakcjonować przedstawicieli przemysłu spożywczego i zapobiec zakwalifikowaniu większości wytwarzanych przez nich produktów do kategorii „wysoki IG”.
Taki podział odpowiada także zaleceniom dietetyków – tradycjonalistów, zalecających spożywanie dużych ilości produktów zbożowych.
Dlatego własnie nie można bezkrytycznie podchodzić do tablic IG, zamieszczanych w niektórych książkach i na stronach internetowych, a skonstruowanych w oparciu o błędne założenia. Brak wiedzy naukowej sprawia, ze autorzy bezmyślnie tworzą kolejne kopie, nie troszcząc się o to, jakimi pobudkami kierowali się twórcy.
Prawidłowa klasyfikacja przedstawia się w sposób następujący:
Niski GI – poniżej 35
Średni – miedzy 35 a 50
Wysoki – powyżej 50
Te klasyfikacje można opisać także inaczej:
Niski IG – poniżej 50, BARDZO NISKI – poniżej 35
Wysoki IG – powyżej 50, 
Oczywiście, to nie ja jestem taka mądra, tylko autorzy tej strony.